Przejdź do treści

Nadzieja mnie nie opuszczała, choć mąż jej już nie miał

Mam na imię A. i mam 44 lata. Razem z mężem mamy sześcioro zdrowych dzieci i nie planowaliśmy więcej. Miałam wkładkę wewnątrzmaciczną. Nagle zaskoczenie, ciąża, oboje mamy po 43 lata. Świadomość zajścia w ciąży w tym wieku jest inna, zdajesz sobie sprawę z powikłań, statystyk związanych z trisomiami i innymi wadami genetycznymi u dzieci kobiet w tym wieku. Jakoś powoli układasz sobie cały scenariusz, najpierw usunięcie spirali i szanse na utrzymanie ciąży, udało się, krok do przodu, później niski poziom progesteronu, więc walczysz dalej i układasz sobie w głowie scenariusz pozytywny i ten mniej.

Ale oswajasz się z myślą o czekających Cię zmianach, ale myślisz, dasz radę. Jednak boisz się cały czas, bo wiesz, że szanse na urodzenie zdrowego dziecka nie są duże. Wiek robi swoje, a statystyki są nieubłagalne. Nadszedł 10 tydzień ciąży, świadoma nowinek badań genetycznych korzystasz z ich możliwości. Robię test Nifty, jeszcze przed przysługującymi Tobie bezpłatnymi badaniami prenatalnymi. Pierwsza próbka krwi uległa hemolizie, zatem oddaję kolejną próbkę krwi, oczekiwanie na wynik się wydłuża. Już zdążyłam oddać próbkę krwi do przeprowadzenia testu Pappa. Niepokój trwa, myślisz, jeszcze jest nadzieja, dlaczego nie. Nagle nadszedł ten dzień, wyniki są dostępne na stronie. Szok- wysokie ryzyko trisomii21, zespół Downa.

Wertowałam fora, może jest szansa, chociaż 1 procent, ale zawsze, ze wada dotyczy łożyska, nie Ciebie, już masz nadzieję nawet, ze masz nowotwór, a wynik jest błędny. Zdawaliśmy sobie sprawę, iż mamy po 44 lata już, sześcioro dzieci w domu, a tu taka diagnoza, co wybrać, potencjalne piekło dla całej rodziny, walkę o każdy dzień, czy spokojną śmierć naszej Kruszynki i darowanie jej cierpienia. Nadzieja jednak mnie nie opuszczała, choć mąż jej już nie miał. Czekałam nadal na USG prenatalne, mówię, jest szansa, zobaczymy, jeśli znajdziemy się w tych 80 procentach, będzie widać wady płodu, wtedy zadecydujemy co dalej.

W międzyczasie trafiłam na stronę CIOCIABASIA, miałam wyjście, poddanie się terminacji ciąży w Berlinie nie narażając się na nią w Polsce wśród narodzin zdrowych dzieci w objęciach szczęśliwych rodziców. Przecież wciąż jesteśmy rodzicami, a przeżycia te mogą wpłynąć poważniej na psychikę moją, perspektywa wieloletniej terapii psychiatrycznej nie jest dla mnie. W trakcie wiele wątpliwości, może jednak dam radę.

Nadszedł dzień USG. Nadzieja zgasła, oprócz trisomii, malutka nasza Kruszynka miała na tak wczesnym etapie ogromną przezierność karkową, wadę serduszka, sytuacja bez szans, letalna postać trisomii21. Diagnoza była jednoznaczna. Albo ja, albo Ona. Nie ma żadnych szans. Tylko oczekiwanie na zatrzymanie akcji serduszka. Ze względu na fakt, iż data terminacji w Berlinie była ustalona, nie mieliśmy wyboru. Zdawaliśmy sobie sprawę, że sytuacja jest bez wyjścia. Czułam tylko ból psychiczny przeszywający cała moją duszę, całe serce. Czas się zatrzymał. Wiedzieliśmy, że nie możemy czekać, decyzję musieliśmy podjąć w jednej chwili.

Co teraz, teraz jest wielka pustka i ogromny gniew i żal. Wybór był trafny dla wielu, ale nie jest dla mnie. Wątpliwości mam wiele i ta pustka. Ale w punktu racjonalnych i dojrzałych wyborów była to jedyna droga, wybrałam życie moich dzieci na ziemi, a moją Kruszynkę uchroniłam od bólu.

Nie chcę się usprawiedliwiać, chroniąc się od wywoływanego poronienia w Polsce, ale to także było bardzo ważne, jestem mamą, muszę dalej dla nich żyć, ponieważ jestem im potrzebna. Nie czuję się żadną bohaterką, mamą, która poświęciła się dla nich i oddała im wszystko, w co wierzyła tak usilnie. Chroniłam także siebie. Wierzę, ze moja Kruszynka Eliza jest w niebie, ale świadomość, ze nigdy jej nie przytulę, ucałuję jest straszną traumą.

Jestem wdzięczna CIOCIBASI za wsparcie. Ich empatia i zrozumienie i brak ocen. To wartość. Każda kobieta ma swoją historię. Mam i ja.

Wysyłam Wam swoje zrozumienie. Każda KOBIETA ma swoją własną historię.