Przejdź do treści

Mam swoje ciało z powrotem

Bunyan, lat: 39

Nie bać się, własny dobrostan to wystarczający powód do abo.

Cześć, piszę aby opisać moją aborcję. Czuję, że muszę - trochę dla celów statystycznych i aby dołączyć do teamu mówiących o aborcji.

Żałuję, że nie mam tyle odwagi, aby mówić o tym szerzej pod swoim nazwiskiem; lęk przed oceną i trudnymi do przewidzenia konsekwencjami sprawia, że postanowiłam zachować to w niewielkim gronie. Przy czym, zaznaczę - jestem wdzięczna wszystkim kobietom, które to zrobiły. To prawdopodobnie dzięki nim, moja aborcja była lekka, nieobarczona wyrzutami sumienia i poczuciem, że jestem w tym sama.

Piszę, też, bo mam też dobre wieści, dla wszystkich obawiających się aborcji - dołączyłam do grona kobiet w Polsce, które wspominają to jako mało inwazyjny zabieg i które są z jej dokonania bardzo zadowolone.

Dla oddania pełnej sytuacji muszę dodać też, że jestem też w gronie osób, które dostały tabletki z WHW 21. dnia od wysłania przesyłki. Warto chyba napisać że tak się zdarza, nawet jeśli się mieszka w dość dobrze skomunikowanym miejscu w Polsce. Zaznaczę, że w międzyczasie WHW pozostawali ze mną w kontakcie, podobnie jak ADT, Justyna uspokajała mnie na infolinii i pomogła zbudować plan B, gdyby tabletki nie doszły. ADT jest mi szczególnie bliski, gdyż to od ADT odebrałam lekcję czym jest abo farmakologiczna i jak się ją robi.

Przez czas mojej niechcianą ciąży nie miałam wątpliwości ani na moment, że chce ją przerwać. Natychmiast dostałam wsparcie od męża i przyjaciółki. Od dawna nie uważam aborcji za czyn moralnie zły. Myślę o tym dość neutralnie, a w swoim własnym przypadku mam poczucie, że był to odpowiedzialny i dobry wybór. Zrobiłam to nie tylko dla siebie, choć byłby to wystarczający powód. Zrobiłam to dla bezpieczeństwa moich dzieci, mojego męża i całej rodziny, która przeżywa duże kłopoty zdrowotne, lękowe i finansowe, podczas których wiele rzeczy zależy ode mnie, mojej dostępności i gotowości pomocy. Moje poprzednie ciąże zawsze narażały moje zdrowie, kończyły się hospitalizacją. Poza tym jestem niewierząca, daleko mi od uznawania niechcianą ciążę za życie poczęte, co dopełniło listę punktów ułatwiających mi podjęcie decyzji o abo.

Postanowiłam wziąć pierwszą tabletkę w sobotę o 6.00, tak, aby następnego dnia móc szczyt aborcji zamknąć w czasie zanim wstaną moje dzieci. Przed wzięciem MIFE czułam duży lęk, prawdopodobnie przed skutkami ubocznymi. Być może był to też jakiś irracjonalny lęk, który odezwał się z przeszłości, dzieciństwa, kiedy uczono nas, że aborcja jest moralnie złym czynem. Postanowiłam się ochronić przedtem lękiem i otumanić - oczywiście bezużywkowo - włączyłam głośno serial, zaczęłam sprzątać i w ten sposób chciałam łyknąć tabletkę - półświadomie robiąc inne rzeczy. Zmieniłam jednak zdanie i wyciszyłam się, wyłączyłam telewizor, skupiłam na tej czynności. Zrobiłam sobie lekkie pyszne śniadanie i wypowiedziałam na głos przy pustym stole, nad mife, co robię, dlaczego i dlaczego jest to słuszne. Wieczorem pojechałam z dziećmi na wyprawę i lody, dlatego że następnego dnia był Dzień Matki.

W nocy pogadałam z mężem, tak abyśmy dobrze zapamiętali tę rozmowę. Nazwaliśmy wszystko po kolei, co się dzieje, co czujemy i jakie mamy podejrzenia względem tego, jak będzie nam się z z doświadczeniem aborcji żyć. Uznaliśmy, że musimy tak wszystko wyłożyć, raz na zawsze, na głos, żeby na stare lata nikt nie wypomniał nikomu, że źle rozegraliśmy tę sytuację.

Następnego dnia, wstałam o 6 aby wziąć tabletkę, ale zaczęłam się kręcić po domu, aby posprzątać go na błysk, ułatwić sobie dostęp do toalety. Przygotowałam czystą pościel, podpaski ręczniki. Wywalałam z lodówki nieświeże rzeczy, żeby ewentualne zapachy nie sprowokowały u mnie wymiotów. Zajęło mi to długo, miałam już być 1,5h po przyjęciu tabletek, ale zajmowałam się czym innym. Nie umiem powiedzieć czy było to racjonalne porządkowanie domu, czy irracjonalne opóźnianie przyjęcia miso. Kiedy już nie było co robić, poczułam, że podobnie jak przy mife muszę się otumanić. I tak zrobilam. Położyłam się obok męża i odpaliłam grę point’n’click kiedy wkładałam sobie między dziąsła i policzki cztery miso. Bardzo szlochałam, ale niemal natychmiast zaczęłam grać i głośno komentować, co robię.

Skurcze i ból zaczęły się błyskawicznie, nie wiem czy nie w ciągu pół godziny od rozpuszczenia miso. Odwróciłam się od męża, bo jego pocieszanie i dotyk bardzo mnie drażniły. Przez 50 min przykładałam sobie dwa termofory - na brzuch i między nogami. Czułam dreszcze. Po 50 min powiedziałam mężowi, że czuję, że ból puszcza. I rzeczywiście, było po bólu. Następnie zasnęłam i w ciągu 2h snu intensywnie krwawiłam.

Po przebudzeniu czułam się świetnie, choć nie minęły 4h od wzięcia miso. Następnie postanowiłam się pomalować, żeby zmęczona twarz nie zmartwiła moich dzieci, które jeszcze spały. Kiedy przyjechała przyjaciółka ze słodyczami powiedziała, że wyglądam na tych ręcznikach, grubych podpaskach pod kołdrą i w czerwonej szmince lepiej niż ona.

Posiedziałyśmy pogadałyśmy, ale nic więcej się nie wydarzyło. Wpadły dzieci, którym powiedzieliśmy, że się słabo czuję. Nie świętowaliśmy tego dnia Dzień Matki, powiedziałam dzieciom dnia poprzedniego, że przenosimy życzenia, laurki i lody z niedzieli na sobotę.

Wieczorem poszłam na długi spacer, ale po 1 km zadzwoniłam po męża, aby jednak mnie zgarnął z powodu bólu podbrzusza. Potem już przez tydzień się nie przemęczałam, choć pracowałam już następnego dnia po aborcji (jestem nauczycielką).

Czuję się wspaniale, lekko. Mam swoje ciało z powrotem. Mogę całą uwagę poświęcać moim dzieciom, mojemu mężowi, sobie, mojemu ogrodowi, pracy, karierze naukowej, nie bojąc się o swoje zdrowie, zdrowie psychiczne męża, inflację i dobrostan mojej rodziny.

Dodam, że od lat bałam się niechcianej ciąży i cieszyłam się - trudno mi dziś powiedzieć dlaczego - że nie miałam doświadczenia aborcji. Dziś tego nie rozumiem. Jestem czterdziestoletnią kobietą w Polsce, kto jeśli nie ja - ma mieć to doświadczenie. Jestem teraz pełna gotowości oddać się do dyspozycji moim przyjaciółkom, siostrom, kobietom, córkom, którym mogę opowiedzieć o aborcji z pierwszej ręki.