Najważniejsze jest być w zgodzie ze sobą, swoimi uczuciami i psychiką. Nie róbcie nic wbrew sobie.¶
Maja, lat: 34
Po burzy zawsze wychodzi słońce
Moja historia bez happy endu, choć może komuś się przyda wiedza i jeśli pomoże choć jednej z Was to już dużo. ; )
Pod koniec sierpnia dowiedziałam się, że jestem w 10 tyg ciąży, był szok, potem radość, a potem… W 12 tc poszłam na badania prenatalne. Lekarka powiedziała, że niewidoczna jest kość nosowa i są złe przepływy i że są to markery ZD, ale mam poczekać na wynik z pappa i zobaczymy co dalej. Początkowo się nie denerwowałam, ale gdy zadzwonili, że są wyniki pappa i mam pilnie przyjść na konsultację to wpadłam w totalną panikę.
Wyniki: Pappa 0,287 MoM Wolne beta 1,624 MoM Trisomia 21 >1:4 (najwyższe możliwe) Trisomia 18 1:174 Trisomka 13 1:43 Przedwczesny poród 1:106
Co czułam? Dramat, przerażenie, łzy. Jednocześnie to nadal ryzyko 1:4 Lekarka dała skierowanie na amniopunkcję, ale do niej były 2 tygodnie plus czekanie na wynik. Mówiła, że mogę zrobić nifty jeśli chce wiedzieć szybciej, ale nie namawiała. Jednoczenie czułam, że ona jest pewna, że to ryzyko ZD się potwierdzi. Zapytałam o możliwości terminacji, to nie patrząc na mnie powiedziała tylko: „zna Pani polskie prawo…”
Kolejnego dnia nie zastanawiając się nad kosztami zrobiłam Nifty, licząc, że będę wiedzieć szybciej, że może się uspokoję… lub nie. Kilka dni później wybrałam się do innego ginekologa na USG, żeby dowiedzieć się może innego spojrzenia. Na USG ginekolog powiedział, że serduszko jest przeciążone, zastawki się nie domykają i że w połączeniu z tym co już wiem, nie jest dobrze. Wiedział, że czekam na Nifty więc powiedział, że jak tylko będę znała wynik to mam przyjść i że jeśli Nifty da najwyższe ryzyko to jest to praktycznie potwierdzona wada i nie muszę nawet robić amnipunkcji.
Kolejny raz zapytałam o możliwość terminacji, znów usłyszałam, że w Polsce nic nie zrobię, że jeśli taka będzie decyzja to Czechy bądź Holandia.
Gdy po kilku dniach zadzwonili, że jest wynik nifty i mam skonsultować, to już wiedziałam… poprosiłam więc, żeby przesłali wynik bez konsultacji.
Wynik nifty: trisomia 21 ryzyko >1:20 (najwyższe możliwe)
Wpadłam w taką panikę, że prawie zemdlałam. Po chwili zastanowienia poprosiłam o konsultacje z lekarka. Zadzwoniła późnym wieczorem, potwierdziła, że to ryzyko to praktycznie pewność. Zapytałam czy mogę zrobić amnipunkcję szybciej niż za tydzień (byłam w 15tc), powiedziała, że mam przyjść następnego dnia rano. I za to jej jestem ogromnie wdzięczna. Sama amniopunkcja to mega stres, ale każdego kto jest w takiej sytuacji namawiam, by ją robił. Nic nie daje takiej pewności, jak właśnie ona. Wszelkie testy są tylko statystykami, które zostawiają nam ziarnko nadziei, tu wynik jest pewnością. Wróciłam do drugiego ginekologa, powiedziałam o wyniku Nifty, zapytałam wprost co mogę zrobić, jak na to patrzeć.
I tu znów ogromna wdzięczność do lekarza za to co powiedział. Dawał ogromne wsparcie, że trisomia to losowość, że nie mam się obwiniać, że nie przyczyniłam się do tego i że poza ZD może być wiele dodatkowych wad, a ja jeśli znam swoją decyzję, to on potwierdza, że miał pacjentki w Holandii i że mam później wrócić i jeśli będę gotowa to pomoże mi przygotować się do kolejnej ciąży.
Wyszłam przerażona, ale już spokojniejsza.
W międzyczasie też już szukałam informacji o terminacji, wewnętrznie czułam, że muszę nastawić się na najgorsze. Dla mnie ta decyzja była oczywista, wiedziałam, że nie chcę urodzić dziecka z takimi wadami. Radość z ciąży czułam może tydzień, potem już tylko łączyło się to z lękiem, nieprzespanym nocami, stresem jakiego nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Do tego taka wewnętrzna złość na siebie, na to dziecko, na cały świat. Bardzo trudne emocje.
Zadzwoniłam do Aborcji bez granic, opowiedziałam o sytuacji. Dziewczyna po drugiej stronie z troską opowiedziała o możliwościach: Czechy, po potwierdzeniu wady można usunąć, ale wiąże się to z czekaniem nawet 3 tygodnie, Holandia można usuwać na życzenie, mogę kontaktować się bezposrednio z kliniką, jeśli poradzę sobie z angielskim lub skorzystać z ich wsparcia. Wszystko to samo usłyszałam od Aborcyjny Dream Team, a także od Cioci Czesi. Konsultowałam gdzie mogłam, byle uzyskać pełne informacje.
Po zrobieniu amnipunkcji i rozmowie z drugim ginekologiem, wciąż czekając na wynik amnio, wzięłam telefon, głęboki wdech i zadzwoniłam do kliniki w Haarlemie. Odebrała kobieta, która już samym tonem głosu dawała wsparcie. Był czwartek, a termin zaproponowała na najbliższy wtorek. Wiedziałam, że nie będę miała wyniku amnio więc poprosiłam o kolejny wtorek. Dopytywała o wiek, wagę, wzrost, czy biorę leki, czy mam alergie, który tydzień ciąży i czy mogę mieć ostatnie USG. Rozmowa była przyjemna, spokojna, Pani z wyrozumiałością powtarzała, gdy czegoś nie zrozumiałam. Czułam się jakbym umawiała się do kosmetyczki!
20.10 po 11 dniach roboczych usłyszałam, że mój wynik amnio jest, ale jest zły i nie wydadzą go bez zgody genetyka. To był piątek, ja na 25.10 czyli następny wtorek miałam już termin terminacji. Musiałam więc ten wynik dostać. Zrobiłam małą aferę, że to żart, że ile mogę się stresować i czekać, w końcu więc pielęgniarka się zlitowała i powiedziała, że mam po niego przyjechać. W nerwach wsiadłam w auto, podjechałam do przychodni, wynik czekał. Na wyniku: nieprawidłowość, trisomia 21.
Pielęgniarka zapytała czy chce na środę wizytę u genetyka, ale sama dodała, że właściwie po co. Powiedziałam, że w środę to będę już wracać z Holandii. Na to pielęgniarka odpowiedziała, że życzy powodzenia, bo to słuszna decyzja. Co poczułam? Ulgę. Że już nie muszę czekać, wyrywać sobie włosów z nerwów i zastanawiać się co dalej. Wreszcie poczułam, że wiem jakie są kolejne kroki i że po prostu muszę je podjąć. Wracałam do domu i płakałam, choć to już był płacz żalu i ulgi jednocześnie, ale już nie było we mnie niepewności.
Dzień później, w sobotę jechalismy z mężem już do Holandii. To może głupie, ale kochamy podróże i stwierdziliśmy, że jak mamy weekend spędzić zamartwiając się w domu to możemy go spędzić nad Morzem Północnym. I dla mnie to był świetny wybór, bo nawet te 2 dni spowodowały, że odpoczywałam. 25.10 o 7:45 pojawiłam się w klinice w Haarlemie. Nogi mi się uginały jak przekraczałam drzwi. Potem już było tylko lepiej.
Jak to wyglada w praktyce? Na wejściu kobieta na recepcji prosi o dowód osobisty, ubezpieczenie (wystarczy EKUZ), grupę krwi i ostatnie USG. Dostajemy do wypełnienia kartę informacyjną (po polsku!). Są tam podstawowe nasze informacje (adres itp), informacje o chorobach, lekach, alergiach, używkach. Do tego oświadczenie, że chcemy się podjąć aborcji i znamy inne możliwości. Ok 8:30 zostałam zaproszona do lekarki na konsulatacje.
Zadała proste pytanie czy chce być w ciąży czy nie. Dla mnie to pytanie okazało się jednak być trudne, bo oczywiście, że chce być w ciąży, ale… i opowiedziałam jej historię. Z troską powiedziała, że rozumie i zaprosiła na USG. Na badaniu zwróciła uwagę, że dziecko było mniejsze niż ja zakładam, czyli, że nie rozwijało się dobrze, poza tym dużo krotsze nóżki potwierdzały ZD na pierwszy rzut oka. Nagle z 18tc, wpisała, że to max 17+4 tc. Właściwie to USG jeszcze bardziej utwierdziło mnie w slusznosci swojej decyzji. Przed 9 zostałam zaproszona do kolejnej lekarki, ta opowiedziała o tym jak będzie przebiegać zabieg itp. Wszystko ze spokojem, troską, wyrozumiałością i… uśmiechem na twarzy.
Później płatności: do 17tc płaci się 855 euro, później 1090 euro. Zapłaciłam zgodnie z ostatnią rekomendacją tamtejszej lekarki, czyli 17tc.
Chwile po 9 zostałam zaproszona wraz z inna dziewczyną z Polski (łącznie były nas 4 Polki) do sali przedzabiegowej. Miałyśmy się przebrać i przygotować, założono nam wenflony i podano 2 tabletki do połknięcia i 2 pod język. I w tym momencie zaczęła się najgorsza cześć zabiegu, ponieważ po rozpuszczeniu się tabletek zaczęłam mieć drgawki i bardzo mocne bole brzucha. Czekałam w tym stanie trochę ponad godzinę, a potem zabrano mnie do sali zabiegowej. Tam już nie wiem co się wydarzyło, w takim sensie, że 3 lekarki mnie położyły, podłączyly czujniki do pilnowania funkcji zyciowych, dostałam tlen a chwile później głupiego Jasia. Jedyne co pamietam to ostatnie „relax, No stress”. Po Ok 20 minutach byłam spowrotem na sali i się obudziłam, było po wszystkim.
Co poczułam? Ulgę i spokój. Jednocześnie cieszyłam się, że naprawdę nie wiem co się stało. Lekarka przyniosła sok jabłkowy a potem mogłam iść zjeść śniadanie. Kanapka z dżemem nigdy nie smakowała tak dobrze : )
Po sprawdzeniu przez lekarkę czy wszystko jest napewno ok, jakos po 12:30 wychodziłam już z kliniki. Lżejsza o kilka gram, może kilka centymetrow i napewno kawałek serca. Ale spokojna. Dokumenty z kliniki, wypis i informacje przygotowane są po polsku. Już wracając do hotelu czułam, że inaczej oddycham, inaczej się czuję i choć w środku był smutek, było po prostu inaczej, była ulga. Jakby uczucie, że znów mogę kontrolować swoje życie i… ciało.
Dlaczego tym wszystkim się dzielę? Dziś właściwie po 3 dniach od zabiegu mam wrazenie, że wróciło moje życie, że mam przypływ energii, że cieszę się znów, że wyszło słońce. Ostatnie 2 miesiące to był największy koszmar jaki przeżyłam. Nie neguje niczyich decyzji, szanuje kobiety, które rodzą chore dzieci, ale jednocześnie, chce powiedzieć, że jeśli wiecie, że nie dacie rady, to naprawdę są rozwiązania. Boli mnie okropnie, że tak mocno w naszym kraju jesteśmy zastraszane, tak mała jest swiadomosc rozwiązań, a o problemie praktycznie się nie mówi.
Do tego dochodzi kwestia finansowa, bo nie każdy może pozwolić sobie na taki wyjazd, nawet jeśli czuje, że to najlepsze rozwiązanie. Mega jestem wdzięczna wszelkim organizacjom, które pomagają i wspierają. Bez nich byłoby naprawdę ciężko.
Jeśli ktoś dotrwał do końca to pamiętajcie, że najważniejsze jest być w zgodzie ze sobą, swoimi uczuciami i psychiką. Nie róbcie nic wbrew sobie.
Przesyłam dużo siły i odwagi każdej z Was, która czuje, że potencjalnie może być w tym miejscu, gdzie ja byłam. Złe historie mimo wszystko mogą mieć swój happy end - dla mnie jest to myśl i wiara, że kolejnym razem się uda. I tego życzę każdej kobiecie w podobnej sytuacji!