Przejdź do treści

Wiedziałam że będę chciała się podzielić swoją historią

Marta

Niestety takim jak nam zabrano możliwość godnego zakończenia ciąży w Polsce.

Hej kochani!

Te posty bardzo pomogły mi przetrwać ten ciężki czas i wiedziałam że będę chciała się podzielić swoją historią, zwłaszcza że bardzo mało jest opisów aborcji chirurgicznych dzieci chorych. A szkoda bo w klinice w Holandii przy jednym stole było nas 5 Polek po zabiegu, każda miała dziecko z wadą genetyczną.

Nasza córeczka była bardzo wyczekanym i ukochanym dzidziusiem i bardzo się na nią cieszyliśmy. Wszystko było zaplanowane, nawet chcieliśmy zmienić mieszkanie na większe. USG wyszło dobrze ale czułam jakiś wewnętrzny niepokój i w 14TC zrobiłam NIFTY. W żadnym wypadku nie oczekiwałam złego wyniku, jestem całkiem młoda, w rodzinie nie ma chorób genetycznych, ale w dzień odebrania wyników byłam jakoś niespokojna. Wskazanie - zespół Turnera. NIFTY daje 40% prawdopodobieństwo wady, więc konieczna była amniopunkcja. Cała noc przed czytałam wyniki badań związane z ryzykiem tego zabiegu i rano wydawało mi się że to szaleństwo, że przecież jednak większe prawdopodobieństwo jest ze mam zdrowe dziecko, a ja decyduje się na tak ryzykowny zabieg. Lekarka potwierdziła że nie widzi wad, a większość dziewczynek z Turnerem ma widoczny fałd szyjny lub/i wady serca. Dało mi to jeszcze więcej nadziei, mimo to wykonałam zabieg i dopłaciłam do dodatkowego testu gwarantującego wynik po kilku dniach. Czekając na wyniki przyszliśmy z mężem przez piekło dyskutując o tym co zrobimy jeśli nasza ukochana córeczka okaże się być chora. Z Turnerem da się żyć, nawet długie lata, ale wiąże się z szeregiem możliwych chorób i niedogodności. Nie chcemy dać takiego startu kochanemu dziecku w tym trudnym świecie i mimo że czuliśmy że każdy wybór jest zły to zdecydowaliśmy się zakończyć ciąże.

Umówiłam termin w szwedzkiej klinice na tydzień po ewentualnym otrzymaniu wyniku. Położna przez telefon okazała ogromne wsparcie dla polskich kobiet i serdecznie nas zapraszała. W Szwecji zabieg ten jest refundowany (płaci się ok 130zł za konsultację lekarską) i trwa 2 dni gdyż po konsultacji trzeba odczekać. Kiedy lekarz zadzwonił potwierdzając zespół Turnera wiedzieliśmy że nie wytrzymamy ponad tygodnia wiedząc że chcemy zakończyć ciąże i zdecydowaliśmy się jeszcze tego samego dnia polecieć do Holandii gdzie na drugi dzień był dostępny termin w klinice Bloemenhove (zadzwoniłam tam bezpośrednio, nie kontaktowałam się z ANA).

W Holandii traktowano mnie uprzejmie i profesjonalnie, może nieco chłodno ale ze zrozumieniem. Przyjmują sporo osób, 15-17 aborcji dziennie, do 22tc bez pytań. W dzień kiedy tam byłam pracowały tam same kobiety. W związku z Covidem nie wpuszczano osób towarzyszących. Najpierw czekanie w kolejce, konsultacja lekarska, USG na którym lekarka zapytała czy chcę ostatni raz zobaczyć córkę, na co się zdecydowałam, a co rozerwało mi serce, rozmowa z położną, opłata (830 euro) i oczekiwanie na zabieg. Dostaje się szpitalne łóżko na kilkuosobowej sali, bierze tabletki, przebiera w koszule. Za chwilę zaprosili mnie na zabieg. Kładzie się na łóżku ginekologicznym. Dali mi tlen, jakiś zastrzyk, mierzenie ciśnienia. Wspomnieli jak strasznie dużo mają teraz Polek. Nie zdążyłam odpowiedzieć bo zasnęłam. Moja córka też. W międzyczasie najpierw odcięli pępowinę, a później wyczyścili macicę. Jeśli kogoś z Was to zastanawia i to dla Was istotne to wspomnę że szczątki są kremowane i mogą zostać rozsypane na specjalnym cmentarzu tej kliniki dla dzieci nienarodzonych.

Obudziłam się w swoim łóżku na sali, jakieś 20 min później. Żadnego bólu, trochę mnie trzęsło po sedacji (stanowczo odradzili znieczulenie miejscowe). Przynieśli mi sok jabłkowy, jak doszłam do siebie zaprosili na posiłek (przed zabiegiem trzeba być na czczo). Przy stole z innymi Polkami rozmawiałyśmy o swoich historiach. Zespół Downa, Edwardsa (2), wodogłowie/bezmózgowie. Każda z nas chciała tej ciąży, ale nie chciała urodzić chorego dziecka. Niestety takim jak nam zabrano możliwość godnego zakończenia ciąży w Polsce.

Obok mnie na sali leżały 2 młode Niemki. Początek studiów, nie czuły się gotowe na macierzyństwo. Zdecydowały się zakończyć ciąże (jedna była w 18tc) i to też jest ok. Wspaniałe jest że jest kraj który daje wybór i pozwala samemu zdecydować o tym na co jesteśmy gotowe.

Po posiłku można było iść do domu. Całość trwała ok 2,5h, z czego najdłużej oczekiwanie na recepcji na konsultację lekarską.

Po zabiegu czułam się obolała, ogromne skurcze macicy, ból jajnika, napęczniałe bolesne piersi. Do tego poczucie straty i smutku. Czas leczy rany, ale bez wątpienia obecną legislacja nie zachęca do kolejnych starań. Konieczność szukania pomocy za granicą, lot po zabiegu, opłaty - wszystko to jest smutne i poniżające, natomiast dzięki wsparciu sióstr za granicą łatwiej to wszystko przejść (kontakt z siostrami w Czechach i Szwecji był wspaniały).