Przejdź do treści

Ania, której pomogła Justyna, opowiada swoją CAŁĄ historię.

W imieniu Ani (a także swoim) dziękujemy Wam za niesamowity odzew i wsparcie. Popularność wywadu dla oko.press, którego udzieliła Ania zaskoczył nawet nas. Bardzo cieszymy się, że wspólnie zmieniamy dyskurs o aborcji w Polsce. Ania zdecydowała się też opowiedzieć swoją historię zagranicznej prasie, której pełna publikacja już niebawem.

Postanowiłyśmy podzielić się z Wami tekstem, na podstawie którego możecie opracować własne artykuły, nie naruszając praw oko.press.

Historia Ani

Chciałabym podzielić się historią, która przytrafiła mi się jakiś czas temu w demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Państwie, które położone jest w Europie Środkowo-Wschodniej, a także jest członkiem Unii Europejskiej i innych ważnych międzynarodowych organizacji i instytucji.

Jest to historia o ogromnym strachu, o bólu, cierpieniu, o przemocy i o walce. Ale przede wszystkim o samotności. Takiej samotności, która przeszywa aż do kości.

Ponad trzy lata temu wskutek wydarzeń, które mnie spotkały, moje życie, moje poglądy uległy całkowitej zmianie.

Nigdy wcześniej nie przypuszczałabym, że będę w niechcianej ciąży i podejmę decyzję o tym, żeby ją przerwać. Zawsze wydawało mi się, że nigdy nie przerwałabym ciąży. Wręcz miałam tego pewność. To przekonanie trwało we mnie do dnia, w którym moje własne doświadczenie stało się tym ,,wyjątkowym przypadkiem”, o którym mówi tak wiele z nas.

Początek ciąży

W ciąże zaszłam w grudniu 2019 r. To była chciana i planowana ciąża. Chciałam, aby moje, wówczas niespełna trzyletnie, dziecko miało rodzeństwo.

Jeszcze przed oficjalnym potwierdzeniem ciąży, wiedziałam, że w niej jestem. Miałam wyjątkowo silne tzw. objawy ciążowe.

W pierwszych dniach stycznia objawy te uległy takiemu nasileniu, że zmuszona byłam położyć się do łóżka. Coraz więcej wymiotowałam. Z każdym dniem nasilał się też ból żołądka. Po jakimś czasie zwracałam już wszystkie przyjęte płyny i pokarmy.

W dniu 10 stycznia 2020 r. udałam się na wizytę do lekarza ginekologa, aby potwierdzić ciążę. Podczas badania USG na monitorze ujrzałam dwa zarodki. Zrobiło mi się słabo. Wiedziałam, co mnie czeka. Podczas pierwszej ciąży byłam trzykrotnie hospitalizowana. Rozpoznanie – hyperemesis gravidarum – niepowściągliwe wymioty ciężarnych. Łącznie prawie miesiąc spędziłam w szpitalu przyjmując kroplówki. Miałam pewność, że w ciąży bliźniaczej te objawy będą jeszcze bardziej nasilone. Naprawę bałam się o swoje życie.

Wtedy w gabinecie powiedziałam lekarce, że ja w tej ciąży umrę. Lekarka roześmiała się. Powiedziała, że na pewno nie umrę i że ona w ciąży też miała mdłości.

Po wyjściu z gabinetu lekarskiego wpadłam w histerię. Nigdy wcześniej tak nie płakałam. Zaczęłam uświadamiać sobie w jak trudnej sytuacji jestem. Miałam pewność, że z trójką małych dzieci sobie nie poradzę.

"To tylko mdłości"

Po powrocie do domu położyłam się do łóżka. Spędziłam w nim następnych osiem tygodni. Wymiotowałam po kilka lub kilkanaście razy na dobę. Najczęściej żółcią.

Żółć na początku była przeźroczysta i wodnista, po jakimś czasie stała się zielona i gęsta. Nierzadko wymiotowałam na siebie samą. Jak wracam myślami do tamtych chwil, to w ustach czuję smak tej żółci. Wymiotując nie miałam pewności czy nie stracę świadomości.

Po kilku dniach nie byłam w stanie wstać z łóżka. Kąpałam się raz na 3-4 dni. Przez całą dobę walczyłam z bólem żołądka i powstrzymywałam wymioty. W tamtym czasie każda sekunda była dla mnie jak wieczność. Po tygodniu całkowicie przestałam jeść i pić, bo zwracałam wszystko, każdy najmniejszy łyk wody. Z bólu nie mogłam spać. Spałam po 3-4 godziny na dobę. Wymioty wywoływał nawet zapach mojej własnej skóry, który na co dzień jest przeze mnie niewyczuwalny.

Schudłam 10 kilogramów. Ważyłam 45 kilogramów przy wzroście 172 cm. Byłam wygłodzona i wychudzona. Marzyłam tylko o tym, żeby to się wreszcie skończyło. Bezustannie wyobrażałam sobie co zjem, jak już będę mogła to zrobić.

W tamtym czasie byłam osobą leżącą, w stu procentach zależną od innych.

Hospitalizacja

Pod koniec stycznia trafiłam do szpitala. Tam podawano mi około 8 kroplówek dziennie. Liczba wymiotów trochę się zmniejszyła, ale mój stan zdrowia uległ pogorszeniu. Czułam, że muszę zwymiotować, ale nie mogłam tego zrobić. Wskutek wkłuć i podawanych kroplówek moje ręce były całe opuchnięte i zielone od wkłuć. Ból żołądka uległ takiemu nasileniu, że leżałam w szpitalnym łóżku i dosłownie wyłam z bólu.

Poddano mnie konsultacji psychologicznej i psychiatrycznej. Leżąc w łóżku i wyjąc z bólu mówiłam najpierw psycholożce, a potem psychiatrze, że ja w tej ciąży umrę. Psycholożka powiedziała, że widzi, iż jestem w bardzo złym stanie, ale "nie powinnam się martwić", bo w szpitalu jest grono wybitnych specjalistów i oni podejmą wszelkie starania, aby dobrać mi takie leki przeciwwymiotne, które mi ulżą i że mogę zostać w szpitalu nawet do końca ciąży. "Mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek"

Lekarz psychiatra na końcu badania powiedział, że życzy mi powodzenia, bo "za jakiś czas to na pewno będę miała co robić".

Lekarka ginekolożka pewnego dnia na obchodzie powiedziała mi, że jeżeli nie zacznę jeść, to ona podłączy mi żywienie pozajelitowe w uda i tak będę mogła leżeć sobie do końca ciąży.

Byłam przerażona. Wiedziałam, że jeżeli będę tak cierpiała przez następne siedem miesięcy, to będę wrakiem człowieka. Będę miała depresję, z której nie wyjdę przez lata, a może nawet do końca życia.

Wtedy, w szpitalu, podjęłam decyzję, że przerwę tę ciążę bez względu na konsekwencje. Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć o tym głośno personelowi medycznemu. Obawiałam się, że skierują mnie wtedy przymusowo na oddział psychiatryczny, a wtedy już naprawdę nie będę miała wyjścia i będę zmuszona urodzić. Dosłownie lot nad kukułczym gniazdem.

Oni wszyscy dobrze wiedzieli, że chcę przerwać tę ciążę. Że nie chce w niej być ani minuty dłużej. Do końca życia nie zapomnę tego potępiającego wzroku i strachu, który mi tam towarzyszył.

Dziś regularnie bywam w tym szpitalu z dzieckiem. Gdy wchodzę do budynku szpitala za każdym razem przypomina mi się to, co tam przeżyłam. Nienawidzę tego miejsca.

Szpitale jeszcze przed pseudo-TK

Lekarze i personel medyczny swoim zachowaniem sprawili, że w tamtym czasie miałam pewność, że pomimo istnienia przesłanki zagrożenia zdrowia, która uzasadniała przeprowadzenie aborcji, nikt mi w Polsce legalnie ciąży nie przerwie, bez względu na negatywne konsekwencje, które ciąża spowodowałaby dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego. Zachowanie lekarzy świadczyło o tym, że aby przerwać ciążę musieliby stwierdzić stan bezpośredniego zagrożenia życia.

To oznacza taki stan, w którym istnieje absolutna pewność, że jeżeli natychmiast nie dojdzie do przerwania ciąży, to pacjentka umrze. Takie igranie z życiem i śmiercią.

Oszukać wagę

Wiedziałam, że musze wyjść ze szpitala, żeby się ratować. Ale nie mogłam wypisać się na własne żądanie. Mój stan zdrowia nie pozwalał na dotarcie do domu ani taksówką, ani komunikacją publiczną. Cały czas wymiotowałam. Ponadto mojemu ówczesnemu partnerowi, bardzo zależało na tym, abym nadal była w ciąży.

Po głowie bezustannie krążyły mi myśli, że:

  • Jeżeli zdecyduję się urodzić, z depresją nie będę w stanie zaopiekować się trójką małych dzieci;
  • Ciąża mnoga to ciąża wysokiego ryzyka. Jeżeli urodzę np. w 24 tygodniu ciąży (tc), to będę miała pod opieką troje dzieci w tym dwoje ciężko niepełnosprawnych i zostanę z tym całkiem sama;
  • Moja sytuacja osobista nie jest najlepsza.

Wiedziałam, że jeżeli mam tak cierpieć przez lata, to wolę odejść natychmiast, na własnych warunkach.

W pewnym momencie przestałam zgłaszać personelowi medycznemu jakiekolwiek dolegliwości. Zaczęłam informować położne, że dużo jem. W karcie szpitalnej, w której miałam wpisywać, ile płynów dziennie wypijam i ile moczu oddaję, wpisywałam nieprawdę. Na wagę przy położnej weszłam w luźnej bluzie, a pod bluzą w bieliźnie i w spodniach miałam ukryte dwie półtoralitrowe butelki z wodą. Płyny podawane mi w kroplówkach zatrzymały się w moim organizmie. Waga pokazała ponad 50 kilogramów. Wypisano mnie do domu. Cieszyłam się jak dziecko.

Jak przerwać ciążę gdy jest się samej?

Po wyjściu ze szpitala w pobliskiej aptece kupiłam cewnik Foley’a. Pacjentka, która w szpitalu przebywała ze mną w tej samej sali, opowiadała mi, że kobieta, która leżała na moim łóżku przede mną, przy pomocy cewnika Foley’a miała wywoływany poród. Pomyślałam, że a ten sposób mogę wywołać poronienie.

Ale w pierwszej kolejności postanowiłam, że spróbuję bezpiecznych metod. Szukałam różnych informacji na ten temat w Internecie. Słyszałam wcześniej, że kobiety w Polsce będące w niechcianych ciążach wyjeżdżają na zabiegi do innych krajów europejskich, gdzie zabiegi aborcji są legalne. W Europie tylko Polska i Malta to państwa z zakazem aborcji.

Nie ufałam żadnym organizacjom. Wdawało mi się, że wykorzystują przymusowe położenie kobiet i oszukują je zarabiając na tym. Nie ufałam klinikom aborcyjnym w Czechach i na Słowacji. Ich strony internetowe wydawały mi się podejrzane.

Ufałam Niemcom. Mieszkałam tam przez jakiś czas i wiedziałam, że w tym państwie nie ma miejsca na funkcjonowanie nielegalnych, podejrzanych klinik aborcyjnych. Wiedziałam, że w Niemczech będę bezpieczna. Potrzebowałam jednak pomocy w transporcie na zabieg. Nie byłam w stanie dotrzeć do Niemiec ani pociągiem ani tym bardziej jako kierowca samochodu.

Aborcja Bez Granic

W Internecie znalazłam informacje i numer telefonu organizacji o nazwie Aborcja Bez Granic. Pewnego dnia, wieczorem udało mi się wymknąć z mieszkania i na osiedlu klęcząc w piachu i kryjąc się w krzakach zadzwoniłam tam.

Telefon odebrała kobieta. Zapytała w którym tygodniu ciąży jestem. Odpowiedziałam, że 8+6 dla jednego płodu i 9+1 dla drugiego. Powiedziałam, że chciałabym wyjechać do Niemiec na zabieg aborcji. Kobieta poinstruowała mnie, że powinnam mailowo skontaktować się z organizacją Ciocia Basia. Już wcześniej wiedziałam o istnieniu tej organizacji, nawet zapisałam sobie adres e-mail do nich, ale tak jak wcześniej wspominałam, nie ufałam tego rodzaju organizacjom. Kontakt z ABG mnie ośmielił.

Napisałam do Cioci Basi wiadomość, w którym tygodniu ciąży jestem i że chcę ją przerwać. Odpisano po kilku godzinach. Więcej informacji miałam otrzymać w kolejnej wiadomości. Wskazano, że organizacja w ten sposób zabezpiecza się przed licznymi prowokacjami zwolenników ruchu anty-choice.

Napisałam Cioci Basi, że potrzebuję pomocy w transporcie na zabieg. Odpisano, że z Warszawy do Berlina najlepiej dotrzeć bezpośrednim pociągiem. Doskonale o tym wiedziałam, bo niejednokrotnie jeździłam tym pociągiem. Jednak w tamtym czasie stan zdrowia uniemożliwiał mi taką podróż.

Nie pisałam o tym Cioci Basi, bo bałam się, że organizacja, tak jak lekarze, nie uwierzy mi i zostawi mnie samą z tą niechcianą ciążą.

Korespondowałam z Ciocią Basią. Umówiłam się na zabieg. Liczyłam na to, że z biegiem czasu mój stan zdrowia ulegnie poprawie i będę w stanie samodzielnie pociągiem dotrzeć do Niemiec na zabieg.

W Niemczech przed zabiegiem należy obligatoryjnie odbyć rozmowę z psychologiem albo pracownikiem socjalnym. Ja taką rozmowę odbyłam przez komunikator Skype. W spotkaniu brała udział tłumaczka. Po spotkaniu opowiedziałam tej tłumaczce w jakiej sytuacji osobistej i zdrowotnej się znajduję. Powiedziałam, że nie wiem czy uda mi się dotrzeć na zabieg, ale jestem zdecydowana przerwać ciążę i zrobię to bez względu na konsekwencję dla siebie samej, choćbym miała to zrobić samodzielnie drutem. Tłumaczka była poruszona tym, co usłyszała. Widziałam to po jej zachowaniu.

Tabletki - ostatnia deska ratunku

Po jakimś czasie wiedziałam już, że nie uda mi się wyjechać na zabieg. Postanowiłam spróbować jeszcze przerwać ciążę tabletkami, bo było na ten temat dużo informacji w Internecie. Czytałam historię różnych kobiet, które zdecydowały się podzielić swoim doświadczeniem aborcji tabletkami i nabrałam pewności, że warto spróbować.

Weszłam na stronę organizacji Women Help Women (WHW) i rozpoczęłam wypełnianie ankiety, aby zamówić tabletki. Po wpisaniu pierwszego dnia ostatniej miesiączki wyświetlił mi się komunikat, że organizacja nie wyśle mi tabletek, bo przekroczyłam 9 tc.

Napisałam do Cioci Basi maila z pytaniem czy możliwie jest przerwanie ciąży tabletkami w 12 tc. Odpisano, że tak. W kolejnej wiadomości napisałam, że organizacja WHW nie wyśle mi tabletek, bo przekroczyłam 12 tc i poprosiłam Ciocię Basię o pomoc w zorganizowaniu tabletek z organizacji WHW. Odpisano, że zorientują się czy to jest możliwe i odezwą do mnie.

W międzyczasie kontaktowałam się telefonicznie z organizacją Kobiet w Sieci. Czytałam, że organizacja ta udziela informacji na temat aborcji farmakologicznej, a ja potrzebowałam informacji na temat przebiegu takiej aborcji, bo chciałam zrobić ją w absolutnej tajemnicy.

Zadzwoniłam do Kobiet w Sieci, telefon odebrała kobieta. Zapytała w którym tygodniu ciąży jestem. Powiedziałam jej, że w 12 tygodniu ciąży mnogiej. Wtedy ona odpowiedziała, że nie poleca aborcji farmakologicznej po 12 tc, bo to już może być taki mini poród, duży ból trwający nawet kilkanaście godzin i że w jej ocenie w mojej sytuacji najlepiej wyjechać na zabieg.

Wtedy bardzo się zdenerwowałam. Rozpłakałam się. Zaczęłam krzyczeć, że jestem zdecydowana przerwać tę ciąże i zrobię to z tabletkami czy bez nich, w bezpieczny lub niebezpieczny sposób, bez względu na to czy ona udzieli mi informacji czy nie. Że nie jest mi straszny żaden ból i żadne konsekwencje dla mnie samej. Że wolę umrzeć niż kontynuować tę ciążę. Wtedy ta kobieta zmieniła ton. Powiedziała, że aborcja farmakologiczna jest skuteczna i bezpieczna i przebiega tak jak poronienie samoistne.

Zaraz po tym odezwała się do mnie Ciocia Basia z prośbą o adres i informacją, że wyślą mi tabletki. Poprosiłam o wysyłkę do paczkomatu. Chciałam mieć pewność, że tylko ja będę mogła odebrać paczkę.

Jesteś obserwowana

25 lutego 2020 r. około godziny 20.00 odebrałam paczkę z paczkomatu. To był wtorek. Tabletki schowałam do torebki. Ciążę chciałam przerwać w weekend.

W dniu 27 lutego 2020 r. mój ówczesny partner około godziny 10.00 wrócił z wizyty od lekarza, wszedł do mieszkania i powiedział, żebym oddała mu tabletki, które mam w torebce! Odmówiłam. Wyciągnął telefon i zgłosił zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Do porodu zmusi cię policja

Po jakimś czasie do mieszkania dotarli funkcjonariusze. Policjant i żandarm wojskowy. Siłą zabrali mi torebkę. Powiedziałam, że chciałabym nagrywać to zdarzenie i skontaktować się z adwokatem, więc odebrano mi również telefon. Zabrano mnie na przesłuchanie na komisariat. Przebywałam w miejscu przeznaczonym dla osób zatrzymanych.

Mój partner przebywał w zupełnie innym miejscu. W poczekalni na wraz z innymi interesantami. Po odebraniu mi tabletek przez funkcjonariuszy, skończyły się dla mnie możliwości bezpiecznego przerwania ciąży.

Aborcja metodą naszych brababek

Po powrocie do domu udałam się do toalety. Początkowo ręką próbowałam rozszerzyć szyjkę macicy. Słyszałam, że położne czasem w ten sposób wywołują poronienie. Zaczęłam krwawić. Następnie umieściłam w szyjce macicy (a przynajmniej tak mi się wydawało) cewnik Foley’a i napełniłam go wodą przy pomocy strzykawki. Z cewnika wypłynęło dużo gęstej krwi.

Czekałam na skurcze, ale one nie nadchodziły. Nosiłam ten cewnik przez wiele dni. Jak wypadał umieszczałam go w szyjce macicy po raz kolejny i tak za każdym razem. Robiłam to w samotności i ciszy. Zaszczuta jak zwierzę i sparaliżowana strachem. Środki higieny wrzucałam do śmietników na osiedlu, żeby nie zostawiać śladów.

W tamtym czasie przekonałam się jak bardzo nieprawdziwe jest sformułowanie, że godność ludzka jest przyrodzona i niezbywalna.

Po jakimś czasie zaczął mi się zmieniać rodzaj wydzieliny. Obok krwi było coś jeszcze. Cały czas czekałam z nadzieją na skurcze, ale one nie nadchodziły. Sączyła się tylko krew i ropa.

16 marca około godziny 7.00 po raz pierwszy zwymiotowałam krwią, a potem poczułam się trochę lepiej. Tak, jakby objawy ciążowe ustępowały. Poszłam z dzieckiem na spacer, dźwigałam wózek. Czekałam na skurcze, które wciąż nie nadchodziły.

17 marca dosłownie ścięło mnie z nóg. Miałam dreszcze i bolało mnie całe ciało. Oprócz tego nie miałam żadnych innych objawów przeziębienia. Domyślałam się co mi dolega, ale obiecałam sobie, że nie zgłoszę się do szpitala, dopóki nie będę miała absolutnej pewności, że tej ciąży nie uda się uratować.

19 marca około godziny 19.30 pękł pierwszy pęcherz płodowy i zalały mnie wody płodowe. Nadal czekałam. Jakieś trzy godziny później pękł drugi pęcherz płodowy.

Skontaktowałam się telefonicznie z kolegą. Starałam się w delikatny sposób opisać mu sytuację. Poradził mi, abym umówiła się na wizytę do lekarza po weekendzie. Był czwartek. W tamtym momencie poczułam, że do poniedziałku już mnie nie będzie.

Zrobiłam zdjęcie zamoczonej sofy, na której leżałam. Wysłałam to zdjęcie koledze. Napisał, żebym pakowała się do szpitala. Przed północą byłam już w szpitalu. Blada i przerażona, że będą podejmowali próby ratowania tej ciąży.

Odratowywanie

Lekarz na izbie przyjęć prosił, bym się uspokoiła i pocieszał, że wszystko będzie dobrze. Zdanie zmienił jak weszłam na fotel ginekologiczny i wypłynęła ze mnie krew, ropa i wody płodowe. To był młody lekarz. Zbladł.

Kontaktował się telefonicznie z przełożoną. Trzykrotnie zmierzono mi tętno. Miałam od 140 do 126 uderzeń na minutę. W pośpiechu wypełniałam dokumentację medyczną i zgody na zabiegi. Pobrano mi krew do badań. Założono wenflon. Za moment pojawiły się wyniki badań. Podano mi dożylnie dwa antybiotyki.

Rano zaproszono mnie do pokoju badań, w którym czekało na mnie trzech lekarzy. Lekarka z tytułem naukowym doktora habilitowanego powiedziała mi bez przeprowadzania jakichkolwiek badań, że ta ciąża zagraża mojemu życiu i trzeba ją przerwać.

Lekarka zapytała czy wyrażam na to zgodę. Ja nic nie odpowiedziałam. Byłam sparaliżowana strachem, że zaraz ktoś domyśli się, że samodzielnie chciałam przerwać ciążę, wezwie policję i znów zostanę potraktowana jak przestępca.

Lekarka zapytała czy mam temperaturę. Odpowiedziałam, że nie. Odrzekła, że w każdej chwili mogę dostać gorączki, ale nie takiej 39 stopni tylko ponad 42 stopnie i różnie to się może skończyć. Poprosiła, abym weszła na fotel ginekologiczny. W takcie badania krzyknęła, że ja właśnie ronię i wyciągnęła pierwszy płód. Poprosiła abym przeszła do pomieszczenia obok, weszła na fotel ginekologiczny i tam już inna lekarka poprosiła, żebym parła. Po dwóch, może trzech parciach wyszedł drugi płód.

Wszyscy byli w szoku w jakim stanie jestem. Słyszałam tylko głosy: ,,to niemożliwe, żeby nie miała pani wcześniej żadnych objawów”.

Wzywano anestezjologa. Nie przychodził. Pospieszano go. W końcu przyszedł. Zapytał czy coś jadłam albo piłam. Odpowiedziałam, że nie i zasnęłam.

Po zabiegu obudziła mnie położna. Prosiła, abym samodzielnie nie wstawała. Powiedziała, że przyjdzie do mnie i razem wstaniemy. Przy wstawaniu wypłynęło ze mnie tyle krwi, że cała podłoga w sali była mokra. Położna mówiła, że wlali we mnie mnóstwo płynów i porządnie oczyścili macicę. Położna pomogła mi położyć się na łóżku. Natychmiast zasnęłam.

Jak czuje się kobieta po chcianej aborcji?

Spałam przez trzy doby. Nie mogłam się obudzić. Nie czułam nawet jak zmieniają mi kroplówki. Czasem tylko w półśnie wypijałam duszkiem wodę, która stała obok łóżka. Nawet nie wiem kto i kiedy mi ją przynosił.

Po trzech dniach obudziłam się. Świeciło słońce. I w tym obskurnym warszawskim szpitalu poczułam, że wygrałam życie.

Często myślę o tej sprawie. Ostatnio robię to codziennie. Nie żałuję. Gdyby ktoś cofnął czas i ja znów byłabym w takiej sytuacji, jak na początku 2020 r. to zrobiłabym dokładnie to samo. Nawet gdybym nie miała pewności, że tym razem nie umrę na sepsę. Bo mam poczucie, że uratowałam wtedy swoje życie.

Jak Justyna

I gdybym to ja znalazła się w sytuacji, w której znalazła się Justyna Wydrzyńska w lutym 2020 r., tzn. gdybym to ja dowiedziała się, że osoba będąca w niechcianej ciąży błaga o tabletki poronne, a ja byłabym w ich posiadaniu, to oddałabym te tabletki tej osobie.

Bez względu na grożącą mi odpowiedzialność karną. Bo wiem, że stan bycia w niechcianej ciąży jest torturą i człowiek jest w stanie ponieść każde konsekwencje dla swojego zdrowia i życia, żeby tę torturę przerwać.

Jestem tego najlepszym przykładem.

- Ania